Forum Xavier Naidoo & Söhne Mannheims Group Strona Główna Xavier Naidoo & Söhne Mannheims Group
Polskie Forum poświęcone twórczości Xaviera Naidoo i Söhne Mannheims
 
 » FAQ   » Szukaj   » Użytkownicy   » Grupy  » Galerie   » Rejestracja 
 » Profil   » Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   » Zaloguj 

Artykuły wszelakie
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Xavier Naidoo & Söhne Mannheims Group Strona Główna -> Freestyle
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
seeker




Dołączył: 04 Sie 2005
Posty: 1143
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Śro 14:28, 28 Gru 2005    Temat postu: Artykuły wszelakie

Niemieckie władze germanizują dzieci rozwiedzionych Polaków

Niemieccy urzędnicy zabraniają dzieciom rozmawiać z polskimi rodzicami po polsku. Zdesperowane matki i ojcowie poskarżyli się do Parlamentu Europejskiego. Czy eurposłowie coś z tym w końcu zrobią?

Brudny pokój w Jugendamt, niemieckim Urzędzie ds. Dzieci i Młodzieży. Rozrzucone zabawki. Tu ze swoimi dziećmi spotykają się alkoholicy, narkomani, rodzice podejrzewani o pedofilię. Oraz Polacy, którzy rozwiedli się z niemieckim małżonkiem, a ich dzieci zostały w Niemczech.

Synek pani Beaty Pokrzeptowicz-Meyer patrzy zdziwiony na mamę. Nie rozumie, dlaczego mama, która zawsze czule mówiła do niego po polsku "skarbeńku", teraz wita się z nim po niemiecku. Z tyłu, na krześle, siedzi Niemka, urzędniczka z Jugendamt. Popija kawę i uważnie wsłuchuje się, czy twardej niemieckiej mowy nie zakłócą szeleszczące polskie słowa. Chłopiec w zabawie wykrzykuje: "Z górki na pazurki!". Niemka podnosi się z krzesła: - Jeszcze raz i to się skończy! - upomina po niemiecku matkę i dziecko.

Pani Beata truchleje. Jeśli synkowi znów wyrwie się polskie słowo, koniec spotkania. Niemka pilnuje ich nawet w ubikacji.

Tak wyglądały jej spotkania z dzieckiem przez dziesięć miesięcy. Dopiero po interwencji u prokuratora i w Ministerstwie Spraw Zagranicznych udało się pani Beacie wywalczyć spotkania w domu. Raz na dwa tygodnie. To za mało, aby synek rozwijał polską mowę. Dziś ma 6,5 roku. - Gdy jest u mnie, chce zadzwonić do dziadków w Polsce, kuzynów, z którymi kiedyś spędzał wakacje. Płacze, bo rozumie, co dziadkowie do niego mówią, ale już nie potrafi po polsku odpowiedzieć. Stoję z boku i serce mi się kraje, gdy tłumaczę dziadkowi, co chce powiedzieć mu wnuczek. A dziecko zanosi się łzami z bezsilności, bo nie może się wysłowić, gdy chce rozmawiać z kuzynami, których uwielbia - opowiada pani Beata.

Boi się o syna, któremu wpaja się, że język polski i wszystko co z nim związane, jest gorsze.

To niejedyny przypadek germanizacji dzieci z rozbitych polsko-niemieckich małżeństw.

Wojciech Pomorski godzinami przesiaduje w pustym pokoju córek - ośmioletniej Justyny i sześcioletniej Iwony-Polonii: - Wszystko dobrze się układało. Żona nauczyła się polskiego. Z córkami też rozmawialiśmy po polsku. Dopóki nie zaczęła się wtrącać babka żony. Jej bracia byli w SS. Zginęli. Nienawidziła Polaków. Gdy tylko słyszała, że jej prawnuczki mówią po polsku, upominała je. Rodzina naciskała żonę, by nie wychowywała córek na Polki. Żona wyprowadziła się ode mnie - opowiada Pomorski. Gdy po 30 miesiącach spotkał się dziewczynkami, już zapomniały polskiej mowy.

Niemiecki język jest lepszy

- To faszyzm - tak pani Beata mówi o postawie niemieckich urzędników. - Dążą do zniemczenia dzieci, w których żyłach płynie polska krew! Gdy w Niemczech Polak rozwodzi się z Niemcem, sąd oddaje dziecko niemieckiemu małżonkowi, uznając przebywanie z polskim rodzicem za szkodliwe dla dziecka. Wtedy wkracza Jugendamt i pilnuje, by dzieci były wychowywane na przykładnych Niemców - twierdzą rodzice.

Pretekst rozmów po niemiecku jest niewinny. Pedagog z Jugendamt musi wiedzieć, o czym rozmawiają rodzice, których urząd podejrzewa, że mogą dziecku zaszkodzić. A że nie zna polskiego, trzeba rozmawiać po niemiecku.

- Urzędy, wydając zakaz rozmawiania po polsku, argumentują, że "z profesjonalnego pedagogicznego punktu widzenia nie jest w interesie dziecka, aby na spotkaniach z urzędnikiem mówiono po polsku. Dla dziecka korzystne jest tylko rozwijanie języka niemieckiego, ponieważ wzrasta ono w tym kraju, tutaj chodzi lub będzie chodzić do szkół" - przytacza pismo z Jugendamtu Wojciech Pomorski.

Pani Beata nie może się pohamować: - To założenia pedagogiczne przeniesione z II wojny światowej. Wtedy też mieliśmy do czynienia z jedynym słusznym niemieckim wychowaniem!

Gorsza polska krew

Na nic starania rodziców o tłumacza i nagłaśnianie sprawy od wielu miesięcy w polskich i niemieckich mediach. Niemieckie sądy i polskie konsulaty pozostawały głuche na skargi, by nie traktować ich na równi z alkoholikami i pedofilami. W końcu rodzice napisali do Parlamentu Europejskiego. Sprawą zajął się przewodniczący europejskiej komisji petycji Marcin Libicki, eurodeputowany PiS:

- To naruszenie praw człowieka. Możemy mieć do czynienia z dyskryminacją ze względu na przynależność państwową. A to pogwałcenie jednej z podstawowych zasad Unii Europejskiej polegającej na wspieraniu i poszanowaniu różnorodności narodowej, kulturowej i językowej - stwierdza eurodeputowany.

Jego doradcy w ubiegłym tygodniu wrócili z Niemiec z pierwszych rozmów z rodzicami, przedstawicielem niemieckiego ministerstwa rodziny, seniorów, kobiet i młodzieży i ambasady polskiej: - Wciąż zgłaszają się do nas rodzice, którzy nie mogą rozmawiać ze swymi dziećmi po polsku. Czy ten zakaz to nadgorliwość urzędników, którzy uważają, że wychowanie niemieckie jest lepsze niż polskie? Czy też przemyślana polityka niemieckiego państwa? Tego nie jeszcze nie wiemy, ale to sprawdzimy - mówi Szymon Szynkowski vel Sęk, doradca europosłach Libickiego. Wiadomo o kilkorgu Polakach, którzy nie mogą z dziećmi rozmawiać po polsku, ale dołączają kolejni i to nie tylko Polacy.

- Wiemy już, że takie same problemy mają rodzice francuscy, belgijscy, tureccy i rosyjscy. Będziemy razem walczyć o nasze prawa - zapowiada pani Beata.

komentuje dr Violetta Ambroziak, psychiatra dzieci i młodzieży.

- Przeraża mnie to, że matka albo ojciec nie mogą rozmawiać z własnym dzieckiem po polsku. To po prostu horror! Język jest bardzo ważny w budowaniu więzi między rodzicami a dzieckiem. Zmiana języka, w którym dziecko dotąd się nimi porozumiewało, doprowadza do osłabienia kontaktu, a nawet zupełnego jego zerwania. Poza tym nie można w obcym języku powiedzieć wszystkich czułych słów do dziecka. Dziecko może odbierać mamę mówiącą po niemiecku jak zupełnie obcą osobę. Do takiej dyskryminacji rodziców nikt nie ma prawa i Parlament Europejski powinien szybko coś z tym zrobić.

[link widoczny dla zalogowanych]

Źródło: [link widoczny dla zalogowanych]



:hmm: A zerknijcie sobie na wypowiedzi na forum (link powyżej).
Powrót do góry
Zobacz profil autora
diana




Dołączył: 12 Wrz 2005
Posty: 848
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Warszawa

PostWysłany: Czw 7:42, 29 Gru 2005    Temat postu:

No wiecie co.... Zatkało mnie. A ja myślałam, ze Polska jest krajem mało tolerancyjnym, ale takie praktyki to mi rzeczywiście SS zalatują.

Jestem zbulwersowana.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Elanitu
Moderator



Dołączył: 21 Lip 2005
Posty: 1415
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Sob 1:41, 31 Gru 2005    Temat postu:

A tu taki artykulik zabawny Smile
na temat, ktory z racji studiowanego przeze mnie kierunku (pedagogika, nie kupologia Smile ) mnie zafascynował Laughing

Bajka o... kupie

Jaką kupę robi krowa, a jaką świnia? - tego uczy dzieci książka "O małym krecie...", która wkrótce pojawi się na półkach księgarń.

To światowa klasyka! - zachwala dziwaczną książkę wydawca.

"I chlap, wielki brązowo-zielony placek chlusnął w trawę tuż obok kreta. Plaf - spadła biała maź. Łubudubu - przeleciały pękate pączki" - oto fragmenty książki dla dzieci o... kupie, który przytacza "Gazeta Olsztyńska". Bohater książki - mały krecik - uparcie szuka zwierzątka, które zrobiło mu kupę na głowę. Odwiedza m.in. krowę, świnię, kozę i zająca. Gdy okazuje się, że winowajcą był pies, kret mści się w ten sam sposób.

- Pokazywać dzieciom zwierzęce zady i uczyć je rozróżniania odchodów? To nie do pomyślenia! - mówi zbulwersowany tata siedmioletniego Adasia, który przyniósł do redakcji "Gazety Olsztyńskiej" książeczkę Wernera Holzwartha (dziennikarz, profesor komunikacji wizualnej na Uniwersytecie w Weimarze - red.) pt. "O małym krecie, który chciał wiedzieć, kto mu narobił na głowę". Jego syn dostał taki prezent pod choinkę. - Niedobrze mi się robiło, gdy ją czytałem, zwłaszcza, że "zdobią" ją wielkie ilustracje załatwiających się zwierząt. Nie rozumiem, po co takie książki są sprzedawane na stoiskach dla dzieci?!

- To bardzo dowcipna i pouczająca historia, dzięki której dzieci mają okazję poznać bogaty świat przyrody od trochę innej strony, czytamy na stronie internetowej wydawnictwa, które w grudniu wprowadziło książkę do sprzedaży. - Treść i ilustracje tej książki to najwyższa światowa literatura dla dzieci, przekonuje Piotr Gil z tego wydawnictwa. - Czyta się ją jak kryminał dla dzieci. Cała akcja jest bardzo dobrze skonstruowana, kret - który prowadzi śledztwo - osiąga w końcu swój cel.


Źródło: [link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
diana




Dołączył: 12 Wrz 2005
Posty: 848
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Warszawa

PostWysłany: Sob 8:10, 31 Gru 2005    Temat postu:

Książeczka może i jest pouczająca, ale fakt że kret narobił w odwecie psu na głowę wydaje mi sie mało pedagogicznym zakończeniem. Chyba że pies umyślnie zaczął, no to mu się należało Smile Widziałam materiał o tej książeczce w wiadomościach Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora
seeker




Dołączył: 04 Sie 2005
Posty: 1143
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Sob 15:36, 14 Sty 2006    Temat postu:

Najmodniejsze na Śląsku imiona dla dzieci

Magdalena Górna 13-01-2006 , ostatnia aktualizacja 13-01-2006 20:20

Julia, Jakub, Wiktoria i Kacper to najmodniejsze obecnie imiona na Śląsku. Nie spotkamy za to malutkiej Krystyny, Joli czy Andrzeja.

W ubiegłym roku w największych miastach województwa urodziło się znacznie więcej dzieci niż w 2004. W samych Katowicach przyszło na świat 3634 maluchów, o 120 więcej niż rok wcześniej. Przybyło prawie tyle samo chłopców co dziewczynek. Najczęściej dzieci dostawały imiona Julia i Jakub. - Powtarzały się po ok. 130 razy, pewnie na cześć bohaterów serialu "Na dobre i na złe" - mówi Mirosław Kańtor, zastępca kierownika Urzędu Stanu Cywilnego w Katowicach. W czołówce byli też Mateuszowie, Kacprowie, Wiktorie i Natalie.

Arkadiusz Trzuskowski, kierownik sosnowieckiego urzędu, potwierdza te trendy. - U nas też popularne były Wiktorie i Mateuszowie, a także Hubert i Nikola. Jednak wśród 61 dzieci zarejestrowanych w tym roku najczęściej pojawiała się Maja - mówi.

W zeszłym roku popularnymi imionami były również Jan, Paweł i Karol. - W kwietniu, tuż po śmierci Papieża, co trzeci chłopak miał na pierwsze lub drugie imię Karol, pojawiał się też Jan Paweł. Po raz pierwszy było kilka Otylii. W grudniu, tuż po wyborach prezydenckich, zarejestrowaliśmy jednego Lecha. Niestety, przez cały rok nie było ani jednego Donalda - mówi Kańtor.

Wiele bardzo popularnych kiedyś imion odeszło w niepamięć. - Nie było ani jednej Krystyny, choć to imię oznacza chrześcijankę. Nie było też Grażyny, co z litewskiego tłumaczy się jako piękna. Nie ma Edwardów, Arkadiuszów, Andrzejów, nawet bardzo popularny przez kilka ostatnich lat Kamil uplasował się poza czołówką - wylicza Kańtor.

Wielu rodziców przychodzi do urzędu z zamiarem nadania swojemu dziecku bardzo oryginalnego imienia. - Ostatnio tata chciał zarejestrować córkę o imieniu Stacey, ale nie umiał go napisać. Tłumaczył, że jego żona zna to imię z serialu. W końcu zdecydował się na Anastazję - opowiada Kańtor. Pojawiły się też: Oskar, Ramona, Noemi, Lukrecja, Orfeusz i Metody.

Urzędnicy starają się wyperswadować rodzicom imiona niezgodne z polską pisownią, jak: Xawery Cool , Olivier, Max, Alex czy Nicole. - Rodzicom, którzy mają polskie obywatelstwo, Rada Języka Polskiego zaleca stosowanie polskich imion. Jednak często upierają się, by nadać obce imię, tłumacząc, że jesteśmy w Unii Europejskiej - mówi Alicja Rymgayłło, zastępczyni kierownika Urzędu Stanu Cywilnego w Bielsku-Białej.


Źródło: [link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Domi




Dołączył: 19 Lip 2005
Posty: 778
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Nürnberg

PostWysłany: Wto 0:32, 17 Sty 2006    Temat postu:

SMS-y rozbijają małżeństwa

Polski wymiar sądownictwa musi przyzwyczaja się do nowego rodzaju dowodów w rozstrzyganych sprawach. Materiałem dowodowym, w co trzeciej sprawie o rozwód są wiadomości SMS - Ludzie przychodzą na rozprawę z komórkami i wyświetlają sędziemu dowody zdrady - opowiada Piotr Górecki z poznańskiego sądu okręgowego.

Ludzie wykorzystują różne sposoby, żeby ukryć swoje SMS-owe romanse. Wyciszają dzwonek, rezygnują z otrzymywania bilingów a nawet w tajemnicy przed stałym partnerem kupują drugi aparat.

Krótkie wiadomości tekstowe są nowością w pozwach sądowych, a liczba spraw, w których stają się dowodem rośnie w dużym tempie.

- Coraz częściej ludzie do pozwów dołączają treści odnalezione w telefonie małżonka: "Dałeś mi wczoraj mnóstwo rozkoszy", "Czekam na następną noc", a nawet "Kochanie, alarm odwołany. Mam okres" - mówi Maria Taront, przewodnicząca XII Wydziału Cywilnego Sądu Okręgowego w Poznaniu. Często przynoszą też telefoniczne billingi. - Adresat takiej wiadomości rzadko zaprzecza, że dopuścił się zdrady. Jeśli SMS-y wysłane pod jeden numer idą w dziesiątki, przyłapany partner też zwykle nie zaprzecza. - To jest powód, by uznać go za winnego rozpadu związku. Jeśliby zaprzeczał, sąd występuje do operatora telefonii komórkowej o udostępnienie szczegółowego billingu. Ponoć jest też możliwe wydobycie treści SMS-ów, ale do tej pory takiej potrzeby nie było - wyjaśnia sędzia Taront.

Sąd nie zawsze ma pewność, czy jednoznaczny SMS został wysłany przez kochankę, czy może był to jedynie głupi żart. W takich przypadkach, na prośbę sądu, operator identyfikuje nadawcę.

Prawo każe „uprawdopodobnić zdradę”. SMS-y stają się kluczowymi dowodami w spawach rozwodowych, ponieważ spełniają ten wymóg. Sędzia Maria Taront: - Rozwody z powodu komórkowych flirtów dotyczą małżeństw bez względu na miejsce zamieszkania i wykształcenie.

Choć niewinne flirty SMS-owe, na początku wydają się niegroźne, to wielokrotnie bywają przyczyną rozpadu związków małżeńskich.

- Podstawą bycia razem jest zaufanie. Jeśli nagle zaczynam kryć swój telefon, zakładam embargo na wspólne czytanie tego czy owego, to partner(ka) może poczuć, że dzieje się coś niedobrego - mówi socjolog Jacek Kurzępa. - Można powiedzieć, że to wiarołomstwo psychiczne. Wydaje mi się jednak, że to wątpliwy powód do uznania, że nastąpił rozkład związku. Przypuszczam, że te, które rozpadają się przez fakt odnotowania na telefonie dwuznacznych SMS-ów, nigdy nie były mocno związane.

źródło: Gazeta Wyborcza


Niezle Cool...Kto by pomyslal... (pogrubilam moim zdaniem kwit esencje artykulu)

A wiecej "smsowych" artykulow znajdziecie tu: [link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
seeker




Dołączył: 04 Sie 2005
Posty: 1143
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Nie 20:32, 05 Mar 2006    Temat postu:

Internet zachorował na Chucka Norrisa

Co łączy aktora Chucka Norrisa i sygnatariuszy paktu stabilizacyjnego: PiS-LPR-Samoobrona? W internecie zamienili się w wirusy

Potrafi zjeść kiełbasę z Constaru i przeżyć. Wie, kiedy w Polsce powstaną autostrady. Dzwoniąc na Błękitną Linię TP SA, załatwia wszystko, a w Telewizji Trwam ciągle trafia na filmy porno. O kim mowa?

O amerykańskim aktorze Chucku Norrisie, który niespodziewanie wyrósł na supergwiazdę internetu za sprawą "faktów z życia Chucka Norrisa".

Według polskiej wyszukiwarki Netsprint.pl nazwisko kowboja-karateki pojawia się w sieci już 33 tys. razy. Zdystansował zatem bohaterki ostatnich dni, m.in. Edytę Górniak (23 tys.), która rozebrała się dla "Playboya", czy Katarzynę Cichopek (4,1 tys.), zwyciężczynię teleturnieju "Taniec z gwiazdami". Ba, dzięki słynnemu kopniakowi z półobrotu Norris idzie łeb w łeb z Leszkiem Millerem (33 tys.), przyćmiewa Jana Rokitę (23 tys.) i Zbigniewa Ziobro (9 tys.).

Wirusy w skrzynce pocztowej

W książce "Miękkie ostrze" amerykański medioznawca Paul Levinson pisze, że nowe media rodzą zwykle konsekwencje nieprzewidziane przez swoich twórców. Na przykład fonograf, bez którego nie byłoby przemysłu muzycznego, miał w zamyśle Tomasza Edisona służyć do nagrywania rozmów telefonicznych, radio Marconiego miało być bezprzewodowym telegrafem, a nie pierwszym masowym medium elektronicznym.

Podobne efekty towarzyszą internetowi, a jednym z najciekawszych są "wirusy" - informacje, które niczym zaraza rozprzestrzeniają się na witrynach i w poczcie elektronicznej. To choćby listy łańcuszkowe - "jeśli prześlesz ten list do 10 osób, to spotka Cię Wielkie Szczęście"). Albo nierzadko fałszywe apele o pomoc, ostrzeżenia przed wirusami komputerowymi albo zwykłe dowcipy. Wraz ze zwiększaniem się przepustowości sieci ich miejsce zajmują śmieszne lub szokujące zdjęcia i filmy.

Od tradycyjnej plotki czy pogawędki internet różni się tym, że niemal nie występują w nim przekłamania, tzw. efekt głuchego telefonu. Przekazana dalej informacja jest idealną kopią oryginału. Jeżeli e-mail z żartem spodoba się odbiorcy, może go przesłać kilku kolejnym osobom, a każda z nich - jeszcze dalej. Niektórzy umieszczą materiał z poczty na stronie internetowej, w blogu albo na forum.

W ten sposób liczba kopii trochę przypomina wirusową epidemię. Tak oto dzięki "wirusowym" faktom ze swego życia Chuck Norris może wyprzedzić w internecie ministra Ziobro i posła Rokitę, chociaż to o nich ciągle jest głośno w tradycyjnych mediach.

Wirusy w mediach

Informacyjne wirusy zauważono na początku lat 90. wraz z rozwojem internetu. Autor wydanej w 1994 r. książki "Media Virus" Douglas Rushkoff zwrócił uwagę, że tzw. wirusy występują również w tradycyjnych mediach. Są to newsy, które dziennikarze wzajemnie kopiują, pogłębiają i komentują.

Najbardziej widoczne wirusy odwołują się do atawistycznych lęków - to informacje o wielkich katastrofach, szokujących morderstwach, a także ostrzeżenia, np. przed AIDS czy ptasią grypą.

Równie popularne są informacje odnoszące się do sfery seksualnej, a wiele gwiazd próbuje fabrykować wirusy, które mają im pomóc w karierze. Po tę metodę sięgnęła ostatnio Doda-Elektroda, wyznając dziennikowi "Fakt", że "zrobiła to z kobietą".

Ulubioną niszą wirusów jest również przecięcie sfer sacrum i profanum. Ostatnio próbował tam zaistnieć wydawca pisma "Machina", umieszczając na okładce kolaż zdjęć piosenkarki Madonny i jasnogórskiego obrazu. Taka oparta na skandalu wirusowa reklama ma jedną wielką zaletę - nic nie kosztuje. Problem w tym, że skandal nie zawsze da się wywołać, a media i społeczeństwo uodparniają się w końcu na takie próby. Po darmowej reklamie, którą zdobył w 1994 r. film "Ksiądz" dzięki protestom osób wierzących, związane z Kościołem media i organizacje nie kwapią się do spektakularnego potępiania obrazoburczych dzieł sztuki.

Tropem tym idą za to politycy LPR, którzy uznali walkę z artystami za złotą żyłę bezpłatnego, politycznego marketingu.

Takie sposoby jednak szybko się wyczerpują, toteż na całym świecie rosną zastępy specjalistów doradzających, jak przebić się do mediów. W USA, gdzie w na początku XX w. narodziło się public relations, rynek tego typu usług jest wart więcej niż rynek wyrobów ze stali. Dziennikarze uczą się jednak unikać zagrywek PR-owców i marketingowców, którzy z nadzieją spoglądają na internet.

Skąd się biorą wirusy?

Medialne wirusy Douglas Rushkoff dzieli na trzy gatunki: naturalne, sztuczne i wyzyskane. Pierwsze pojawiają się te naturalne, ale kiedy ludzie uświadomią sobie ich siłę, trudno je odróżnić od ich sztucznych braci. Kiedy wirus "chwyci", oba gatunki rozprzestrzeniają się równie skutecznie.

W internecie dobrym przykładem może być np. wirusowa reklama, na której widać dwie ponętne kobiety - młodą zakonnicę i skąpo odzianą modelkę. Pod nimi widnieje podpis: "Są kobiety, których kupić nie można. Za wszystkie inne zapłacisz kartą Mastercard".

Jeżeli ta parodia jest dziełem żartownisia, to mamy do czynienia z wirusem naturalnym. Jeżeli wykreował ją specjalista od wirusowego marketingu - to mamy do czynienia z wirusem sztucznym. Ostatnio coraz więcej firm tworzy dwie wersje reklamy - ugrzecznioną do telewizji, i nieocenzurowaną - do internetu.

Naturalnym wirusem był zapewne prześmieszny filmik "mała stabilizacja", który niedawno obiegł polski internet - ktoś podłożył dialogi z komedii "Miś" Stanisława Barei pod autentyczne migawki z Sejmu. Na przykład relacja redemptorysty z podpisania paktu stabilizacyjnego została zdubingowana wypowiedzią: "tak oto narodziła się nowa świecka tradycja".

Zwolennicy PiS i Radia Maryja mogliby oczywiście twierdzić, że filmik jest dziełem propagandysty sympatyzującego z PO, a więc to sztuczny wirus.

Chuck Norris dociera nad Wisłę

Wirusy wyzyskane Douglas nazywa "band wagon". To nawiązanie do tradycji amerykańskiej demokracji, z czasów kiedy politycy przyjeżdżali do wyborców koleją, wioząc ze sobą orkiestrę dętą. W mieścinach Dzikiego Zachodu muzyka przyciągała tłum, do którego mógł przemówić kandydat na kongresmana czy senatora.

Fakty z życia Chucka Norrisa to przykład wirusa wyzyskanego, który narodził się w sposób naturalny wiosną 2005 r., kiedy na ekrany amerykańskich film wszedł film "Pacyfikator" z Vinem Dieslem w roli głównej. Pretensjonalny występ gwiazdora kina akcji bezlitośnie wykpili na forach amerykańscy internauci. Ktoś zadrwił z Diesla, pisząc pierwszy, absurdalny "fakt z jego życia", co szybko podchwycili inni.

Poza fora fakty wydostały się, kiedy grupka studentów zebrała je "generatorze" (www.4q.cc/vin) - internetowej stronie podającej losowo wybrane zdanie z bazy danych. Fakty można było oceniać, co pozwoliło łatwo ustalić, które są uznawane za najśmieszniejsze.

O "generatorze" napisała amerykańska prasa, a wybory najśmieszniejszych zdań (np. top 100 facts about Vin Diesel) zaczęły krążyć w poczcie elektronicznej. Latem 2005 r. autorzy generatora wpadli na pomysł, żeby Diesla zastąpić kimś bardziej znanym.

Padło na Chucka Norrisa (www.4q.cc/chuck), znanego na świecie z pretensjonalnego, tasiemcowego serialu "Strażnik Teksasu". Nowy generator zdobył jeszcze większą popularność od poprzednika.

Na początku stycznia internauta Killer Onion z Sosnowca przetłumaczył dziesięć najlepszych faktów na język polski i umieścił na forum portalu Joemonster.org. Tak wybuchła polska epidemia.

Zarobić na wirusie

- Miesięcznie odwiedza nas milion internautów - chwali się Paweł Klucz, współtwórca joemonster.org. - To oni podchwycili zabawę i zaczęli tworzyć polskie mutacje "faktów".

Z setek zdań na forum Klucz wybierał najlepsze, które złożyły się na 16 artykułów na portalu. Dzięki dużej oglądalności serwisu wiele umieszczonych tam zdjęć internauci kopiują i przesyłają znajomym pocztą elektroniczną. Podobnie stało się z faktami z życia Chucka Norrisa. Na przełomie stycznia i lutego epidemia osiągnęła apogeum. Pewne wydawnictwo zebrało kolektywną pracę internautów w książce "Chuck Norris. Z półobrotu", która kilka dni temu trafiła do księgarń.

Pod koniec września 2005 r. ukazała się autobiografia Chucka Norrisa "Against All Odds: My Story". Czy za część fenomenu "faktów" nie odpowiadali związani z wydawcą spece od marketingu wirusowego? Do końca nie wiadomo. Tak czy siak, po Nowym Roku na swej oficjalnej stronie (www.chucknorris.com) gwiazdor napisał:

"Jako wychowanek raczej Dzikiego Zachodu niż świata internetu nie wiem, co myśleć o tych dowcipach. Może jednozdaniowe "fakty" zachęcą młodych ludzi do szukania prawdziwych faktów w mojej najnowszej książce?".

Sugestię podchwyciła wrocławska agencja reklamowa Mind Chilli, która zaproponowała wydawcy książki Norrisa "wyzyskanie wirusa". Na początku lutego pojawiła się strona [link widoczny dla zalogowanych] reklamująca najnowszą książkę karateki.

Szefowa Mind Chilli Małogorzata Woźniakowska podsumowuje: - Ludzie nudzą się tradycyjnymi reklamami. W wirusowym marketingu tkwi wielki, ciągle nieodkryty potencjał.

Konrad Godlewski

[link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
seeker




Dołączył: 04 Sie 2005
Posty: 1143
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Nie 20:35, 05 Mar 2006    Temat postu:

Nowy sposób na piracki handel w internecie

Polscy komputerowcy wpadli na prosty i genialny pomysł na nielegalny handel filmami i muzyką. A przy tym zawiązali policji ręce, bo żaden z nas nie nadstawi głowy, by naruszyć tajemnicę korespondencji - alarmują funkcjonariusze walczący z przestępstwami informatycznymi

Do tej pory handlowanie plikami muzycznymi i filmowymi było łatwe do wykrycia. Kupujący wchodził na portal internetowy pirata, płacił np. ustaloną kwotę na jego konto i ściągał upatrzone pozycje. Policjanci nie mieli problemu z ustaleniem właściciela witryny i kupującego. Dysponując nowoczesnym sprzętem, namierzali obu komputerowców, zatrzymywali i stawiali przed sądem. Bo za piractwo w Polsce w celach zarobkowych prawo przewiduje do pięciu lat więzienia.

- Ale teraz polscy piraci wpadli na unikatowy w skali światowej pomysł. Postanowili handlować muzyką i filmami, wykorzystując pocztę elektroniczną. I chowając się za prawem do tajemnicy korespondencji - alarmuje pragnący zachować anonimowość funkcjonariusz zwalczający przestępczość elektroniczną.

Opowiada, że piraci zakładają w internecie skrzynki e-mailowe. Tam jako załączniki podczepiają pirackie utwory. Jeśli ktoś chce je ściągnąć, płaci np. SMS-em za udostępnienie jednorazowego loginu i hasła. Otwiera skrzynkę pocztową i ściąga, co chce. - Zwykle taka skrzynka działa do 30 dni. Potem znika. Piraci zakładają następne i proceder kwitnie. Informacjami o lokalizacji skrzynek, zawartości i sposobach płacenia wymieniają się na czatach - opowiadają policjanci.

Funkcjonariusze śledzą nowe zjawisko w sieci, ale przyznają, że nie wiedzą, jak z nim walczyć. - Przecież nikt z nas nie nadstawi głowy, by otworzyć taką skrzynkę. To może skończyć się dyscyplinarnym zwolnieniem z pracy i sprawą w sądzie. Komputerowcy o tym wiedzą i działają w poczuciu całkowitej bezkarności - denerwują się.

Hubert Basiński z poznańskiej kancelarii adwokackiej dr Marcin Wojcieszak przyznaje, że samowolne otwarcie skrzynki przez policjanta może narazić go na zarzut naruszenia dóbr osobistych, w tym prawa do prywatności oraz tajemnicy korespondencji. A za to oprócz usunięcia z pracy grozi nawet do dwóch lat więzienia.

Policjanci teoretycznie mogą wejść legalnie do cudzej skrzynki e-mailowej, bo procedury prawne dają taką możliwość. Ale wcześniej muszą przejść długą drogę służbową. Najpierw przekonać szefa, że są pewni co do przestępstwa popełnianego w danej skrzynce. Ten musi się zwrócić do prokuratora, a on z kolei wszcząć postępowanie przygotowawcze i zwrócić się do sądu rejonowego o zgodę na inwigilację.

- To prawda, że szybka interwencja policjantów w takiej sytuacji jest trudna. Bo cała procedura może trwać do 30 dni. A do tego jest dużo papierów do wypełnienia - przyznaje komisarz Zbigniew Urbański z Komendy Głównej Policji.

Funkcjonariusze twierdzą, że mają też kłopot z "uprawdopodobnieniem" przestępstwa. Bo przed otwarciem skrzynki dysponują jedynie spisaną wymianą zdań z internetowego czatu. A to jest mało przekonującym dowodem. - Potrzebne są nam uprawnienia, jakie ma FBI w Stanach Zjednoczonych. Oni w takich sytuacjach mogą bardzo szybko reagować - podpowiadają policjanci.

Komisarz Urbański: - To prawda, że w USA obowiązują uproszczone procedury przy jednoczesnej kontroli sądowej, czy nie dochodzi do nadużyć. Ale i my możemy w uzasadnionych przypadkach występować bezpośrednio do sądów. To może trwać od jednego dnia do dwóch tygodni. W specyficznych sprawach już z tej procedury korzystamy i w przypadkach piractwa e-mailowego też będziemy to robić - mówi.

Robert Rewiński, Poznań

[link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Izka




Dołączył: 20 Lip 2005
Posty: 1088
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Chrzanów

PostWysłany: Nie 20:43, 05 Mar 2006    Temat postu:

No to pięknie Smile
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sandra
Administrator



Dołączył: 29 Paź 2005
Posty: 1641
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Gliwice

PostWysłany: Nie 21:16, 05 Mar 2006    Temat postu:

To może ja też coś wkleję...artykuł troszkę już stary, ale ja go przeczytałam niedawno i załamało mnie...
[link widoczny dla zalogowanych]
Aż się boję pomyśleć, że tak może być w Polsce... Neutral
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Muchomora




Dołączył: 08 Paź 2005
Posty: 475
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pon 3:21, 06 Mar 2006    Temat postu:

Przyłącz się do Wielkiego Hałasowania!

Jeśli nie jest ci obojętny los wykorzystywanych robotników z biednych krajów, które dostarczają wiele produktów na światowe rynki, weź udział w Wielkim Hałasie!

Wielki Hałas to część kampanii na rzecz sprawiedliwego handlu Make Trade Fair. Jej celem jest zmiana przepisów handlu w ten sposób, aby stał się on sposobem na walkę z biedą, a nie jednym z jej powodów. Do udziału w kampanii Make Trade Fair są zaproszone firmy, rządy poszczególnych krajów i instytucje, natomiast w Wielkim Hałasie może wziąć udział każdy, kto chciałby wypowiedzieć się przeciwko wyzyskiwaniu pracowników w krajach trzeciego świata.

=======

Damon Albarn, Colin Firth i Thom Yorke wzięli udział w kolejnej kampanii propagującej uczciwy handel.
W ramach akcji fundacji Oxfam "Make Trade Fair" przygotowano zdjęcia, na których na znane osoby wysypywane są ogromne ilości produktów żywnościowych: kawy, ryżu, cukru, symbolizujące towary, jakimi bogate mocarstwa zasypują mieszkańców krajów rozwijających się.

"Naszą kampanię wsparło wiele znanych osób. Na każdym zdjęciu pokazujemy gwiazdę, która zostaje dosłownie zasypana żywnością. To bardzo wyraźna metafora tego, co robią bogate kraje, które zasypują ubogich farmerów swoimi tanimi produktami" - mówi rzeczniczka Oxfamu.

=======

Jeśli chodzi o zdjęcia z tej kampanii to mogę Wam kilka pokazać (tych najlepszych dla mnie Cool Miłość )

Chris Martin
[link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych]

Colin Firth
[link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych]

Gael Garcia Bernal
[link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych]

Thom Yorke
[link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych] [link widoczny dla zalogowanych]


Oto link do ankiety Arrow [link widoczny dla zalogowanych]
Wystarczy wpisać swoje imię, nazwisko, mail i wybrać kraj z listy.

Proszę Was wszystkich, wpiszcie się, poproście znajomych żeby też się wpisali - niech jak najwięcej osób się o tym dowie Exclamation Exclamation

Z góry dziękuję wszystkim, któży się wpiszą Pocałunek
Powrót do góry
Zobacz profil autora
seeker




Dołączył: 04 Sie 2005
Posty: 1143
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pią 17:50, 17 Mar 2006    Temat postu:

Shocked Rolling Eyes Cool

Pirania ugryzła Kubusia

Drapieżna ryba pogryzła czteroletnie dziecko w centrum handlowym w Rudzie Śląskiej

Plaza to centrum handlowo-rozrywkowe w mieście. Na parterze wybudowano dwie sadzawki z wodą. Pływało w nich dziesięć piranii. Czteroletni Kuba przyszedł do centrum z rodzicami. - Weszłam do sklepu, a Kuba z mężem na mnie czekali. Syn pobiegł pooglądać rybki. Kiedy wyszłam ze sklepu, zobaczyłam, że płacze. Jego rączka krwawiła - mówi Jadwiga Kozłowska, matka chłopca. Jedna z ryb ugryzła dziecko w palec. Kozłowscy pojechali do szpitala, gdzie chłopiec dostał zastrzyk przeciwtężcowy.

Rodzice o przykrym zdarzeniu mogliby szybko zapomnieć, gdyby nie reakcja pracowników Plazy. - Przyszedł do nas ktoś z ochrony. Zamiast przeprosin usłyszeliśmy, że mamy rozbrykane dziecko, które wkłada rękę nie tam, gdzie trzeba. Przecież nie wiedzieliśmy, że w zbiorniku pływają piranie! Są tam napisy: "Uwaga na dzieci, woda!", ale to nie to samo co informacja, że w wodzie są krwiożercze ryby! - denerwują się rodzice Kubusia.

Piotr Przybylski, asystent Plazy, nie potrafi wytłumaczyć, skąd pomysł, by do sadzawki obok której codziennie przechodzą setki osób, wpuszczać drapieżne ryby. Zaraz po wypadku ryby wyłowiono. Przedstawiciele centrum handlowego nie chcą powiedzieć, co się z nimi stało. Sprawę bada policja.

Źródło: [link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
diana




Dołączył: 12 Wrz 2005
Posty: 848
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Warszawa

PostWysłany: Sob 9:03, 18 Mar 2006    Temat postu:

Smile Rzeczywiście, co to za pomysł, żeby do sadzawki do której można wsadzać ręce wpuścić piranie. Jakby umieścili napis - Uwaga, piranie! To by dopiero było chętnych, żeby sprawdzić - użre czy nie użre?
A swoją drogą to dziwne - słyszałam że piranie nie atakują pojedynczo, tylko stadem (bo są małe) i to raczej rzeczy, które sie już nie ruszają.

Gdyby to były Stany, Kubuś byłby ustawiony do końca życia.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ewe




Dołączył: 23 Lis 2005
Posty: 992
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Cieszyn

PostWysłany: Sob 12:35, 18 Mar 2006    Temat postu:

A co sądzicie o aferze wokół Kazimiery Szczuki Question Mi się wydaje, że cała ta sprawa jeszcze raz dowodzi w jak głupim kraju żyjemy... Rolling Eyes NO BO SKĄD U LICHA ONA MIAŁA WIEDZIEĆ, ŻE TA BABKA JEST NIEPEŁNOSPRAWNA??!!! [link widoczny dla zalogowanych]
to znalażłam w Rzeczpospolitej Kara dla Polsatu Za żarty z Madzi Buczek KRRiT ukarze Polsat za emisję programu Kuby Wojewódzkiego, w którym Kazimiera Szczuka parodiowała głos Magdy Buczek Kazimiera Szczuka przedrzeźniała Buczek 26 lutego w Polsacie (c) WOJCIECH GRZĘDZIŃSKI Magda Buczek, to niepełnosprawna założycielka podwórkowych kółek różańcowych dzieci ... ...heh.... Neutral
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Olka




Dołączył: 31 Lip 2005
Posty: 892
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Gdynia

PostWysłany: Sob 12:50, 18 Mar 2006    Temat postu:

ah, kazia... nie widzialam tego programu, ale znajoma mowila,ze pojechala rowno,a to tylko fragment wypowiedzi Wink
osobiscie szczuke darze wielka sympatie i szacunkiem (chociaz 'milczenie owieczek' niezbyt mi sie spodobalo Confused ) ....
..radio maryja tak łatwo nie popusci ....
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Akinorew




Dołączył: 15 Sty 2006
Posty: 581
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: co 5 Kinder niespodzianka

PostWysłany: Sob 15:34, 18 Mar 2006    Temat postu:

hehe a ja widziałam ten odcinek ;D
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Olka




Dołączył: 31 Lip 2005
Posty: 892
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Gdynia

PostWysłany: Sob 16:06, 18 Mar 2006    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych]
Shocked Confused z moherowymi beretami nikt nie wygra ...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
seeker




Dołączył: 04 Sie 2005
Posty: 1143
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Sob 2:14, 01 Kwi 2006    Temat postu:

Co myślicie o aferze związanej z niemiecką reklamówką Media Markt?
Ja muszę na spokojnie obejrzeć wszystkie z tej serii, żeby się móc o tej jednej wypowiedzieć.

Niemcy: reklama Media Markt ośmiesza Polaków

W najnowszej kampanii reklamowej firmy Media Markt Polacy są ośmieszani i przedstawiani jako złodzieje. Koncern, handlujący elektroniką i sprzętem gospodarstwa domowego, działa również w Polsce.


W reklamie telewizyjnej, trzej aktorzy mówią niegramatycznie z łatwo rozpoznawalną, słowiańską naleciałością. Wylewnie ściskają się z trzema menadżerami firmy, komplementując drużynę niemiecką. Potem okazuje się, że przy okazji ukradli im spodnie. Jeden z nich ironicznie zauważa, że "Polak to przyzwoity człowiek, bo mógł ukraść zegarek".

W spocie radiowym gra słów dotyczy czasownika "klauen", czyli kraść i podobnie brzmiącego imienia Klaus. W tych reklamach również są wyraźne odniesienia do Polaków.

Przedstawiciele Polonii z oburzeniem zareagowali na te reklamy i zażądali od koncernu przeprosin.

Źródło: [link widoczny dla zalogowanych]

Inne na ten temat:
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]
itd.itp.


A wszystko poszło o ten spot.

Pozostałe reklamy z tej kampanii można zobaczyć na [link widoczny dla zalogowanych] Media Markt.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
seeker




Dołączył: 04 Sie 2005
Posty: 1143
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Sob 14:20, 08 Kwi 2006    Temat postu:

Trochę przydługie, ale całkiem ciekawe:

Piraci cyberprzestrzeni

Internet zabija muzyków - mówi Dżej Dżej, wokalista Big Cyca. Muzykę i filmy ściągają z sieci za darmo wszyscy - studenci, gimnazjaliści, menedżerowie. Nawet policjanci. I sam Dżej Dżej

Wyobraź sobie, że jesteś w empiku - mówi Michał Sztacheta, prawnik w dużej warszawskiej korporacji. - Wkładasz do koszyka, co chcesz. Dajmy na to, kolekcję wszystkich płyt Milesa Davisa, nową płytę Kultu, ścieżkę dźwiękową z "Dumy i uprzedzenia". Dokładasz gry: "Cywilizację 4", "Fifę 2006". I trochę filmów. A teraz z tym koszykiem mijasz kasę i wychodzisz. Nikt cię nie zatrzymuje. I jutro robisz to znowu. Na tej samej zasadzie. Fajnie, nie?

Michał przez 462 dni ściągnął za darmo z internetu 571 GB. Daje to 835 filmów lub 117 tys. piosenek w formacie MP3.

Muzykę trzyma w komputerze. Filmy leżą w czarnych klaserach pod ścianą. - Oglądam je rzadko - przyznaje Michał rozbrajająco. - Czasu mam mało. Ale lubię kolekcjonować.

Co to jest p2p?

- Tak całkiem dla nooba? - upewnia się Lester, gdy pytamy go, o co właściwie chodzi z tym ściąganiem i jak to się robi.

- Nooba?

- No, laika - poprawia się.

- Tak.

Zapada cisza.

Lester i Sakki popijają herbatę w kawiarence. Wyglądają jak Don Kichot i Sancho Pansa - Lester jest wysoki i chudy, Sakki lekko przy kości.

Obaj od czterech lat prowadzą internetowy serwis dla użytkowników p2p. Ich stronę [link widoczny dla zalogowanych] codziennie odwiedza ok. 85 tys. osób. Osloskop ma trzy wersje językowe: polską, angielską i niemiecką. Nazwa serwisu pochodzi od Osła (eDonkey) - jednego z najpopularniejszych programów do ściągania filmów, muzyki i programów z internetu.

- Wyobraź sobie miasto - zaczyna Lester. - W tym mieście są ulice, nie? Ulice - to internet. Po ulicach jeżdżą autobusy różnych sieci. Na przykład autobus poczty internetowej albo sieci p2p. I ta linia p2p łączy mnie z innymi ludźmi. I ja z tą drugą osobą mogę się wymienić zasobami sieci. Załóżmy, że np. skomponuję piosenkę "Lester song". Tę piosenkę z mojego komputera będą mogli ściągnąć i przesłuchać wszyscy użytkownicy p2p.

- Tylko piosenkę?

- No, nie. Filmy, programy komputerowe, książki. Teraz jest jaśniej?

Miączyński: zostaję piratem

Czarna flaga na maszt. Będę piratem. Siadam przed domowym komputerem. Instaluję program eMule, zwany w sieci pieszczotliwie Mułem bądź Osiołkiem.

Muł wygląda nieefektownie. Po prostu kilka okienek z cyferkami. U góry tajemnicze przyciski: połącz, kad, serwery, transfer, szukaj, pliki, wiadomości itd. Tylko tyle? Czuję rozczarowanie.

Naciskam "połącz".

I co dalej? Dzwonię do Michała Sztachety, który uspokaja, że wszystko w porządku i teraz mogę po prostu ściągać.

- Ściągać? Ale jak?

- Wpisz w wyszukiwarkę programu, jaką chcesz piosenkę. Naciśnij start. Jak coś się pokaże na ekranie, kliknij na to dwa razy myszą. Tyle - Michał ziewnął przez telefon i powiedział, że idzie spać, bo jutro zaczyna pracę o szóstej rano.

Dobra. Szukam piosenki: "Yo ho (A pirate's life for me)" z filmu "Piraci z Karaibów". Jest! Klikam dwa razy i idę spać.

Rano niemiła niespodzianka. Piosenki nie ma.

Nie ma jej też wieczorem. Co jest? Zaczynam się denerwować. Kolejny telefon. Michał tłumaczy, że to, jak szybko piosenka znajdzie się na moim komputerze, zależy m.in. od tego, ile osób ma na swoim komputerze plik, który chcę ściągnąć. Im więcej, tym będzie szybciej. - Wybieraj takie pliki, które ma wielu ludzi.

Ściąga cała Polska

p2p to skrót od angielskiego peer-to-peer (równy z równym). Pierwszą siecią tego typu był Napster autorstwa 19-letniego amerykańskiego studenta Shawna Fanninga. W 1999 r. wpadł na pomysł, by internauci wymieniali się - oczywiście za darmo - piosenkami w plikach MP3. Po kilku miesiącach z Napstera korzystały miliony osób.

Gwiazdy muzyki - m.in. Metallica, Dr Dre, Eminem, Madonna - szybko zaprotestowały. Ale idea p2p podbiła internet. Dziś z licznych tego typu sieci i programów korzysta ok. 13 mln osób. W każdej chwili w internecie udostępniają one ok. 1,2 mld plików. Z analiz firmy badawczej Jupiter Research wynika, że sieci p2p generują nawet połowę ruchu w internecie!

Milano poznajemy poprzez stronę [link widoczny dla zalogowanych] gdzie jest numerem jeden na liście udostępniających. Ma 23 lata. Przez 11 lat trenował hokej. Później złamał rękę i wziął się za street fighting - sztukę walk ulicznych. Lubi piwko z jointem, dziewczyny, sport, muzyczkę, tatuaże (ma dwa) i - jak to określa - kreskówki (czyli po prostu filmy porno).

Każdego dnia Milano wysyła internautom za pomocą sieci BitTorrent ponad 20 GB kreskówek. Te 20 giga to mniej więcej 30 standardowych płyt CD. Robi to ze średnią prędkością 236,48 kB/s. Porównując to do jazdy samochodem, Milano porusza się w sieci z prędkością ponad 200 km/godz.

Zdaniem Milano z sieci ciągną wszyscy. Od młodzieży po ludzi starszych. Taksówkarze, studenci, gimnazjaliści, menedżerowie. A także policjanci. Ci ostatni głównie filmy pornograficzne.

Kto jeszcze? - Pracownicy dużych korporacji, którzy mają dostęp do najszybszych łączy internetowych - dodaje Michał Sztacheta. - Wychodząc do domu, nastawiają komputer tak, by pliki ściągały się przez noc, gdy nikomu to nie przeszkadza.

Kolega Michała jest adminem (administratorem sieci) w dużym banku. Kolekcjonuje filmy. Ma ich na firmowych serwerach kilka tysięcy. Wszystko opisane, skatalogowane. Znajomi przychodzą do niego z twardymi dyskami i biorą po kilkadziesiąt sztuk. Kierownictwo banku o niczym nie wie. Jak skontrolują informatyka, którego praca to dla nich czarna magia?

- Nie znam działu IT w dużej firmie, w którym administratorzy nie pobieraliby z internetu filmów, muzyki i gier - twierdzi Michał. - U was w pracy też ciągną na potęgę. Założycie się?

Bartłomiej Witucki, rzecznik antypirackiej organizacji Business Software Alliance w Polsce (skupia producentów oprogramowania): - Z badań wynika, że co dziesiąty plik w sieciach p2p ma wirusy. Firmy, w których pracownicy korzystają z p2p, mogą mieć problemy z bezpieczeństwem informatycznym. Nie mówię już o niższej produktywności pracowników.

Najfajniej mieć za darmo

Dżej Dżej, wokalista i tekściarz zespołu Big Cyc: - Jest taka piosenka zespołu The Buggles "Video Killed The Radio Star". Dziś można by zaśpiewać "Internet Killed The Radio Star". Internet zabija muzyków.

Przychody branży muzycznej z płyt CD i DVD kurczą się. Koncerny twierdzą, że winę za to ponoszą pirackie kopie płyt oraz nagrania masowo rozpowszechniane w internecie. "Nielegalna wymiana plików stanowiła główną przyczynę spadku sprzedaży płyt kompaktowych na świecie o 22 proc. w ciągu ostatnich pięciu lat" - podaje polski Związek Producentów Audio Video. Firma badawcza Informa Media Group szacuje, że w 2004 r. straty światowego przemysłu muzycznego z tytułu wymiany plików wyniosły 2,1 mld dol.! Na p2p tracą też wytwórnie filmowe i producenci oprogramowania oraz legalne sklepy z muzyką cyfrową.

- Jasne, że najfajniej mieć wszystko za darmo. Jeśli ktoś może ściągnąć z sieci za darmo wszystkie filmy Miyazakiego, to po co miałby kupować je na DVD? - pytał w styczniu Jakub Duszyński, dyrektor artystyczny Gutek Film, w liście do internautów na portalu gazeta.pl.

Użytkownicy sieci p2p odpowiadają, że w tych wyliczankach finansowych dużo jest propagandy i demagogii. Wiele osób nie tylko ściąga z internetu, ale i kupuje CD, jeśli ściągnięta muzyka im się spodoba.

- Poza tym to właśnie użytkownicy p2p napędzają rozwój szerokopasmowego internetu - twierdzi Sztacheta.

Domaszewicz: naradzam się z prawnikami

Wojciech Machała, niegdyś dziennikarz muzyczny, dziś doktor nauk prawnych, pracuje w Instytucie Prawa Cywilnego Uniwersytetu Warszawskiego. Specjalista od prawa autorskiego. Prywatnie - kolekcjoner płyt muzycznych.

- Załóżmy, że mój brat kupił najnowszą płytę CD zespołu Kult. Czy to będzie legalne, jeśli mi ją pożyczy? - pytam Machałę.

- Legalne.

- Czy mogę ją sobie od niego legalnie skopiować?

- Jak najbardziej.

- A skonwertować do plików MP3 i słuchać na komputerze?

- Również.

- A jeśli to nie brat, lecz jeden z przyjaciół?

- Tak samo. Wolno kopiować płyty od osób z rodziny lub, jak to nazywa ustawa, od osób pozostających w stosunku towarzyskim. Może pan odtworzyć te utwory w domu, na prywatce, przesłać mailem żonie. To wszystko określa się mianem "dozwolonego użytku osobistego". Na takie korzystanie z utworów nie potrzeba żadnej zgody artysty. Mówi o tym art. 23 prawa autorskiego.

- A pobieranie plików muzycznych z internetu? Powiedzmy, że ściągnąłem kilka piosenek. Czy złamałem prawo? - pytam Machałę.

- Skądże! Na własny użytek wolno panu ściągać. Może pan też np. wypalić sobie z tego płytę CD. Proszę tylko pamiętać, że przepisów o dozwolonym użytku nie stosuje się do programów komputerowych. Ściąganie, a nawet posiadanie programów bez licencji jest przestępstwem.

Dla wielu internautów brzmi to jak wyrok uniewinniający. A skoro tak, to dlaczego na temat kopiowania płyt i ściągania plików pada tyle ostrych słów?

Machała: - Być może to polityka dezinformacyjna branży muzycznej. Zgodnie z polskim prawem ściągać wolno. Narusza pan prawo dopiero wtedy, gdy udostępnia pan utwory chronione prawem autorskim w internecie.

Problem w tym, że kiedy ściągam piosenkę, film czy program, to tylko dzięki temu, że ktoś, udostępniając je w sieci, popełnia przestępstwo, bo nielegalnie - bez zgody artysty - rozpowszechnia cudzy utwór.

Dlatego radca prawny Michał Błeszyński reprezentujący m.in. twórców skupionych w Związku Artystów i Kompozytorów Scen Polskich (ZAiKS) ma na temat ściągania zupełnie inne zdanie. Jak wynika z ustawy, dozwolony użytek "nie może godzić w słuszne interesy twórcy". - A korzystanie z p2p godzi w te interesy. To ma charakter masowy. Nie tylko twórcy nie dostają wynagrodzeń z tego tytułu, ale też ściąganie wydatnie ogranicza sprzedaż legalnie produkowanych egzemplarzy. Jest nielegalne.

Michał Sztacheta słucha tych dyskusji z politowaniem. Przypomina, że programy p2p są tak skonstruowane, iż w trakcie ściągania użytkownik musi jednocześnie udostępniać choć część zawartości swojego twardego dysku. Czyli, niezależnie od okoliczności, i tak popełnia przestępstwo. - Jestem piratem i wiem o tym. Nie można być w ciąży tylko w połowie.

Miączyński: jestem na Osloskopie

Komputerowe głośniczki wyją:

Yo Ho, Yo Ho! A pirate's life for me.
We extort, we pilfer, we filch and sack.
Drink up me 'earties, Yo Ho!

(Jo ho, jo ho, pirackie życie to mój żywioł.
Wymuszamy, rabujemy, podbieramy i łupimy,
Wypijmy razem, kamraci, jo ho!)

Ściągnąłem w cztery dni pierwszą piosenkę z internetu. Teraz ciągnę pierwszy film - "Piratów" Romana Polańskiego. Kiedy spocznie na twardym dysku, będę mógł ściągnąć napisy do niego ze strony [link widoczny dla zalogowanych] Wokół p2p istnieje bowiem cała "obsługa serwisowa". Są fora, na których można się dowiedzieć, jak skonfigurować łącze internetowe tak, by ciągnąć jak najszybciej i najwięcej. Są strony z programami do łamania zabezpieczeń nowych gier komputerowych (w slangu programy te nazywa się "cukiereczkami"). Są też takie strony jak Osloskop.

Wbrew pozorom witryna jest całkiem legalna. Nie ma tu żadnych plików. Osloskop, który doprowadza do pasji przemysł muzyczny, filmowy i producentów oprogramowania, dostarcza... adresy plików.

O co chodzi? Każdy film, płyta czy program ma w sieciach p2p własny adres - tak jak samochód ma własną tablicę rejestracyjną. Tablica pliku wygląda mniej więcej tak: [link widoczny dla zalogowanych]|file|Pirates.Of.The.Caribbean.(2003).CD1.[ViTE].(osloskop.net).avi|734826496|7EFAA886FED90F9FEBD4C359997E59E8.

- Internauta może wejść na Osloskopa i skopiować taki adres - uśmiecha się Michał. - Następnie wkleja go do programu, którego używa do ściągania - w tym przypadku Muła. Ma wtedy sto procent pewności, że ściągnie to, co chce, i w dobrej jakości.

Nad Osloskopem hobbystycznie pracuje ok. 50 osób. Jak twierdzi Sakki, jeden z dwóch twórców strony, jest ona własnością całej ekipy zorganizowanej niczym średniej wielkości firma. Są współpracownicy, szeregowi pracownicy oraz elita Osloskopu - moderatorzy i administratorzy. Do elity należą decyzje "strategiczne", dotyczące przyszłości serwisu.

Strona jest darmowa i utrzymuje się z reklam. Kto się reklamuje? - Raczej: kogo my nie reklamowaliśmy? - uśmiecha się Sakki. - UPC, Era, Heyah, Sami Swoi. Raz były jakieś pralki.

Kilkanaście dni temu na Osloskopie pojawiły się reklamy telewizji HBO. Kodowana stacja promowała swój najnowszy hit - serial "Rzym". Najwyraźniej nie przeszkadzało jej to, że namiary na pierwszy odcinek "Rzymu" były dostępne na Osloskopie już 22 listopada zeszłego roku.

Osloskop nie ma działu reklamy. Z reklamodawcami kontaktuje się za pomocą pośrednika. Reszta to tajemnica firmy.

Od oglądania filmów na 15-calowym monitorze zesztywniała mi szyja i pieką oczy. Od fatalnego tłumaczenia bolą mnie zęby. Skończyło mi się miejsce na dysku. Zamiast "Gwiezdnych wojen" ściągnął mi się szwedzki film pornograficzny. Czas to przerwać.

Nie czekając, aż prawnicy uzgodnią, czy łamałem prawo, kolega z redakcji dzwoni na policję, aby mnie wsypać.

Domaszewicz: czy zajmiecie się Miączyńskim?

- Mój kolega ściąga, a może nawet udostępnia w internecie filmy i pliki z muzyką. Czy zajmiecie się czymś takim? - pytam komisarza Zbigniewa Urbańskiego. Do końca zeszłego roku Urbański rozpracowywał przestępczość internetową w Centralnym Biurze Śledczym. Od stycznia pracuje w biurze prasowym policji.

- Na pewno takie zgłoszenie nie trafi do kosza - odpowiada komisarz. - Będziemy weryfikować tę informację. Jakimi metodami? Tego nie ujawnię.

- Naprawdę będziecie wszczynać skomplikowane śledztwo w sprawie człowieka, który ma na komputerze kilka pirackich piosenek?

- No cóż, w praktyce dużo zależy od tego, do jakiej jednostki trafi doniesienie, od kompetencji jej policjantów - przyznaje Urbański.

Przestępstwami internetowymi zajmują się kilkuosobowe zespoły w wydziałach ds. przestępczości gospodarczej w komendach wojewódzkich. W dochodzeniach policja potrzebuje pomocy tzw. providerów - firm, które dostarczają internet do domów i firm. Niektórzy providerzy sami alarmują policję, gdy zauważą, że w ich sieci dzieje się coś podejrzanego. Częściej to policja prosi ich o pomoc w ustaleniu, gdzie mieszka namierzony w sieci internauta.

- I co, podają?

- Niektórzy tak. Inni zachowują się dziwnie, próbują zasłaniać się ochroną danych osobowych - przyznaje Urbański. - Zdarza się, że na taką informację przychodzi nam czekać pół roku, a przy przestępstwach internetowych to cała epoka. Na szczęście nie dzieje się to zbyt często.

Gdy policja już wie, kto jest piratem, puka do jego drzwi. Miesiąc temu przyszła do Grzegorza Kowala, mieszkańca zamkniętego osiedla na warszawskim Ursynowie. Była godz. 6.45 nad ranem, jeszcze ciemno. - Ledwo patrzyłem na oczy - opowiada Kowal. - Technik przeszukiwał mój komputer i płyty CD, w tym czasie jego koleżanka mnie przesłuchiwała. Straszna służbistka. Chodziło o jakiś film, który rzekomo rozpowszechniałem nielegalnie w 2002 r. Nawet nie pamiętałem, czy w ogóle wtedy miałem go na komputerze, ale ktoś złożył na policję takie zawiadomienie wraz z moim adresem internetowym.

Na przeszukanie i zarekwirowanie komputera powinna mieć postanowienie prokuratury. Ale kodeks pozwala na rewizję bez zezwolenia "w sprawach nie cierpiących zwłoki". Urbański: - Przy śledztwach związanych z internetem często z tego korzystamy.

Poszukiwanie filmu u Kowala skończyło się niczym. Od 2002 r. dwukrotnie zmienił komputer. W dodatku nie używa na nim najpopularniejszego systemu Windows, tylko Linuksa, z którym policjant podobno radził sobie średnio - w ogóle nie znalazł na dysku kilkuset ściągniętych z sieci piosenek. Znalazł natomiast parę zakurzonych płyt CD z pirackimi programami sprzed lat. - To były starocie, pokazałem, że teraz używam legalnych. Na szczęście nie byli złośliwi i machnęli na to ręką - mówi Kowal.

Co grozi za piractwo? Po pierwsze - odpowiedzialność cywilna. Poszkodowany może zażądać od internauty "wydania korzyści", jakie ten uzyskał, nielegalnie rozpowszechniając utwory (ale wymiana p2p jest bezpłatna, zwykle więc internauta nie ma żadnych korzyści do wydania). Piratowi grozi też zapłacenie dwu-trzykrotności normalnego wynagrodzenia za dany utwór. Legalny plik z piosenką kosztuje w Polsce w internecie ok. 4 zł, a zatem odszkodowanie sięga 12 zł.

Po drugie - piratowi grozi odpowiedzialność karna. Grzywna oraz ograniczenie lub pozbawienie wolności. Standardowo - do dwóch lat. Jeśli pirat działał dla korzyści majątkowych - np. handlował muzyką piracką - nawet do pięciu lat więzienia.

Z rozmów z przedstawicielami organów ścigania wynika jednak, że w praktyce działania policji przeciwko komuś, kto tylko okazjonalnie ściąga lub upowszechnia pliki w sieci to rzadkość. W dodatku nielegalne rozpowszechnianie utworów jest przestępstwem ściganym tylko na wniosek pokrzywdzonego (może nim być organizacja reprezentująca artystów). Owszem, zdarzały się głośne sprawy, ale dotyczyły piratów, którzy z łamania praw autorskich uczynili dobrze prosperujący biznes, lub pojawiały się jako "produkt uboczny" innych śledztw - np. przeciw hakerom czy internetowym oszustom.

Wszyscy boją się RIAA

Choć 11 kwietnia 2004 r. przypadały akurat święta Wielkiej Nocy, Patricia "Mamma" Santangelo miała powód sądzić, że tego dnia do jej drzwi zapukał diabeł.

W drzwiach domu w Wappingers Falls, 80 mil na północ od Nowego Jorku, pojawili się prawnicy i specjaliści od komputerów pracujący dla RIAA (Amerykańskie Stowarzyszenie Przemysłu Nagraniowego). Oskarżyli 40-letnią rozwódkę, samotną matkę pięciorga dzieci, z zawodu pośredniczkę nieruchomości, o nielegalne pobieranie muzyki z internetu.

Pani Santangelo miała ściągnąć m.in. piosenkę "Nowhere Fast" metalowego zespołu Incubus oraz "Whatever" rockowej kapeli Godsmack. Koncerny nagraniowe zażądały od niej 7,5 tys. dol. odszkodowania. "Mamma" wybrała walkę w sądzie. Twierdzi, że nigdy nic nie ściągała, nie zna się na internecie. Pewnie robili to koledzy jej dzieci.

RIAA to największy wróg p2p. W zeszłym roku organizacja pozwała prawie 20 tys. osób. Trzy razy więcej niż rok wcześniej. Stowarzyszenie działa też w Polsce. Przesyła do dostawców internetu maile, w których informuje, że użytkownik komputera IP numer... ściągnął... (tu lista plików), łamiąc prawa autorskie. Niektórzy providerzy zrywają wtedy umowy ze swoimi klientami. Inni żądają, by użytkownik przestał ściągać.

Ściągani nienawidzą RIAA. "A wysrać się jeszcze można? Czy też trzeba mieć licencję?!" - wścieka się internauta na forum serwisu Internetstandard.pl, komentując artykuł o kolejnej ofensywie antypirackiej organizacji.

- Oni działają nielegalnie - oburzają się Lester i Sakki. Ich zdaniem RIAA włamuje się do prywatnych sieci komputerowych. Podstawia fałszywe pliki - takie, które się ściąga i ściąga, ale ściągnąć ich nie można. Także pliki z wirusami. Umieszcza w sieci serwery, które śledzą ściągaczy, aby zarejestrować ich numery IP.

Zarzut nielegalnej inwigilacji, a później szantażowania internautów, postawiła ostatnio RIAA Tanya Andersen, 41-letnia mieszkanka stanu Oregon. Jej zdaniem stowarzyszenie musiało pogwałcić jej prawo do prywatności, by zdobyć informację, że którejś nocy o 4.24 Tanya rzekomo zalogowała się do sieci p2p i pobierała stamtąd... gangsta rap.

Czy można sobie wyobrazić, by RIAA wszczynała procesy w Polsce?

- Teoretycznie tak - odpowiada prawnik Wojciech Machała. - Ale miałaby z tym mnóstwo problemów prawnych. Nie wiadomo, jakie prawo wtedy stosować - polskie czy amerykańskie? Wydaje się, że prawnicy takich organizacji nie mają ochoty na żmudne procesy z dużym ryzykiem precedensowej porażki. Na razie RIAA strzela tylko tam, gdzie ma dużą szansę trafienia.

- RIAA? Nie sądzę - mówi komisarz Urbański. - U nas wydawcy walczą z piratami rękami polskich organizacji chroniących prawa autorskie. Stroną w takich sprawach są takie instytucje jak ZPAV czy Fota.

Muzyka - towar jak każdy inny

- Piraci. Tak górnolotnie niektórzy określają nas i nasz serwis - oburzają się Lester i Sakki. - A według nas złodziejami są osoby, które ściągają coś z sieci i idą z tym na stadion handlować. Albo właściciel firmy ciągnący z sieci Windowsa, Autocada i Photoshopa, które służą mu potem do zarabiania pieniędzy. Nie my.

W styczniu w Szwecji powstała organizacja, która domaga się, by skończyć z wyzywaniem od złodziei osób, których jedynym grzechem jest pobieranie piosenek z internetu. Ugrupowanie, nazwane przewrotnie Partią Piratów, chce takiej zmiany przepisów, by prawa artystów nie miały prymatu nad prawami odbiorców. Założyciele błyskawicznie zebrali tysiące podpisów i zarejestrowali się jako partia polityczna.

Protestują też organizacje konsumenckie. W listopadzie zeszłego roku Europejska Unia Konsumencka (BEUC) opublikowała manifest „Klienci to nie piraci”. Napisała w nim: „Propagandowe hasła lansowane przez przemysł muzyczny i filmowy w rodzaju »Korzystanie z sieci p2p jest jak kradzież płyty w sklepie « to obraźliwa dla konsumentów kampania dezinformacyjna”.

Spór o ochronę praw autorskich wywołuje gorące dyskusje na całym świecie. - Zastanawiam się, jak cicho trzeba będzie śpiewać dziecku kołysankę, by już wkrótce nie być zmuszonym do płacenia komuś tantiem - irytuje się prawnik Piotr Waglowski, twórca internetowego serwisu na temat prawa w cyberprzestrzeni.

- Jako dystrybutor muzyki wiem, że jest ona zwykłym towarem - polemizuje Tomasz Szladowski prowadzący pierwszy w Polsce legalny sklep internetowy z muzyką iPlay. - Wyobraźmy sobie, że wszyscy ściągamy ją z internetu. Nikt jej nie kupuje, artyści nie mają z czego żyć, nie nagrywają więc nowych płyt. Muzyka przestaje powstawać.

Dżej Dżej z zespołu Big Cyc: - Jeśli dostajemy pieniądze za sprzedaż muzyki, stać nas na lepsze studio nagraniowe czy nakręcenie dobrego teledysku. Poza tym dla nas, artystów, fakt, że ktoś kupuje naszą płytę, jest jakąś formą szacunku dla tego, co robimy.

Przemysł muzyczny mniej chętnie nagłaśnia fakt, że w cenie każdego magnetofonu, magnetowidu, wszelkich urządzeń służących do kopiowania oraz czystych kaset i płyt CD ukryta jest 3-procentowa opłata na rzecz organizacji reprezentujących artystów i firmy wydawnicze. Rzecz jasna, producenci przerzucają "haracz" na klienta. Innymi słowy, płacisz artystom nawet wtedy, gdy kupujesz kamerę i kasetę wideo tylko po to, by nagrywać imprezy rodzinne.

Siódme: nie kradnij

Chociaż siódme przykazanie nie rozróżnia między okradaniem swoich i obcych, zdarza się, że ściągający tworzą własne systemy wartości. Rozgrzeszają się tym, że oryginalne płyty kosztują zbyt drogo, bo pazerne koncerny muszą się utuczyć. Niektórzy oszczędzają przy tym ulubionych artystów, zwłaszcza polskich.

Ulubiona muzyka Marcina Sawicza (33 lata, menedżer koncernu kosmetycznego, ściąga płyty od ponad roku) to reggae, folk i punk: - Najłatwiej przychodzi mi ściąganie oprogramowania i kiczowatej muzyki tanecznej w rodzaju Madonny. Trudniej - dobrej muzyki zagranicznej typu Tricky czy Bjork. Najtrudniej - wartościowej muzyki polskiej. Tu mam poważne opory.

- Kupujesz płyty oryginalne?

- Około 20 rocznie. Zresztą wolę kupić Dezertera za trzy dychy w empiku niż ślęczeć nad internetem, nie wiedząc do końca, co się ściągnie. Poza tym w sieci jest wiele muzyki legalnej, udostępnianej za darmo przez samych muzyków i przez alternatywne wytwórnie internetowe, tzw. net-labele.

Jak dziwić się internautom, skoro czasem ściągają... sami artyści? Dżej Dżej z Big Cyca przyznaje się do tego z pewnym wstydem. - Ale ściągam tylko muzykę, na sprowadzenie której z USA trzeba czekać kilka tygodni.

Jak cywilizuje się Dziki Zachód

Żeby nikt nie podejrzewał "Gazety" o promowanie piractwa, na wszelki wypadek usuwamy Osiołka z twardego dysku.

Milano szuka właśnie nowego operatora. Dostawca internetu wymówił mu umowę. Pracownik firmy stwierdził, że powinien się cieszyć, że nie zawiadomili policji.

Sakki i Lester z Osloskopu, wykorzystując przerwę w studiach inżynierskich, nadal pracują nad swoim serwisem.

Młody prawnik Michał Sztacheta ściąga dalej. Dopóki może. - Dziś muzyka w internecie to Dziki Zachód - mówi. - Ale lada rok wszystko to się skończy.

Alternatywą dla piractwa stają się legalne serwisy oferujące płatną muzykę z błogosławieństwem wielkich koncernów. Ich obroty szybko rosną - według Międzynarodowej Federacji Przemysłu Fonograficznego w zeszłym roku internauci wydali aż 1,1 mld dol. na legalne pliki muzyczne. Uczciwych klientów wciąż przybywa. Sprzedaż cyfrowych piosenek, jeszcze dwa lata temu niemal niezauważalna, dziś stanowi 6 proc. światowego rynku muzycznego.

Na całym świecie, także w Polsce, trwa dyskusja na nowym modelem rozliczeń między artystami, firmami wydawniczymi oraz słuchaczami i widzami. Niedawno znany tekściarz Jacek Skubikowski w imieniu Stowarzyszenia Artystów Wykonawców SAWP zaproponował stałą "opłatę kompensacyjną" dla twórców, wnoszoną dobrowolnie przez internautów, którzy w zamian mogliby do woli wymieniać się plikami w sieci.

We Francji, gdzie po raz pierwszy pojawił się pomysł takiej regulacji i zalegalizowania p2p, mówi się o kwocie 4-12 euro miesięcznie, i to wyłącznie w przypadku ściągania plików muzycznych. W marcu toczyła się w tym kraju debata parlamentarno-rządowa poświęcona tej sprawie ale pomysł upadł. U nas zdaniem Skubikowskiego opłata powinna być niższa - w granicach 4-5 zł.

Gdy Marcin Sawicz włącza komputer, jego siedmioletni syn zagaduje go czasem: - O, tata, ściągasz piosenki.

- I co mu wtedy mówisz? - pytamy.

- Na razie ściąga mi się nieźle, więc oszukuję go, mówiąc, że ściągam tylko rzeczy w pełni legalne. I wskazuję mu tych muzyków, którzy sami promują się w internecie, udostępniając słuchaczom swoją muzykę. Sami, czyli bez drogich pośredników. To jest legalna alternatywa dla wielkiego show-biznesu.

Nazwiska niektórych bohaterów zostały zmienione

Piotr Miączyński, Zbigniew Domaszewicz


Źródło: [link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
ewe




Dołączył: 23 Lis 2005
Posty: 992
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Cieszyn

PostWysłany: Śro 9:16, 12 Kwi 2006    Temat postu:

I już na dzień dobry popsuł mi się humor Evil or Very Mad

Czarni precz z reprezentacji Niemiec
Bart, Berlin 12-04-2006, ostatnia aktualizacja 11-04-2006 17:46

Neonazistowska partia NPD wzywała do bojkotu czarnoskórego piłkarza grającego w reprezentacji Niemiec. Teraz dobiera się do niej prokuratura
Znienawidzony przez neonazistów piłkarz nazywa się Patrick Owomoyela. Ma 27 lat. W Bundeslidze gra od 2004 r., obecnie w Werderze Brema. Dwa lata temu wybrano go do niemieckiej reprezentacji, w jej składzie wystąpi też na mundialu.

Sęk w tym, że Owomoyela jako syn Niemki i Nigeryjczyka ma ciemną skórę.

NPD, partia, która nie liczy się w Niemczech jako siła polityczna, ale w Saksonii ma spory wpływy i deputowanych w tamtejszym landtagu, postanowiła rozkręcić kampanię przeciw Owomoyeli. Na firmowanej partyjnym logo okładce folderu mistrzostw świata widnieje sylwetka piłkarza w biało-czarnym stroju reprezentacji Niemiec. Jego głowy wprawdzie nie widać, ale numer 25 na koszulce wskazuje, że chodzi o Owomoyele.

Tym bardziej że na okładce widnieje napis: "Biały to nie tylko kolor koszulek. Za prawdziwie narodową reprezentację". W ten sposób neonaziści chcieli wymóc na selekcjonerze kadry, by do meczów na mundialu dopuszczał tylko "prawdziwych Niemców".

W lutym podobną kampanię rozpętano wokół pochodzącego z Ghany piłkarza Schalke 04 Geralda Asamoaha. Neonaziści z Brandenburgi rozwiesili na stadionach w byłym NRD plakaty z jego fotografią i podpisem: "Nie Gerald, ty nie jesteś Niemcem", parafrazując kampanię promującą patriotyzm w Niemczech.

Wówczas nikt nie poniósł konsekwencji, bo gdy o sprawie zrobiło się głośno, członkowie organizacji Schutzbund Deutschlands zamienili plakaty. Zamiast zdjęcia piłkarza pojawiła się jego karykatura.

Problemy ma też Adebowale Ogunbure, obrońca trzecioligowego FC Sachsen Leipzig. W marcu podczas meczu w Halle z Halleschen FC szalikowcy obrzucili go bananami, a określenie "małpa" to jedno z najłagodniejszych, jakie padały pod jego adresem.

Zdesperowany piłkarz obrócił się w stronę trybuny i podniósł prawą dłoń w nazistowskim pozdrowieniu, a palce lewej położył nad górną wargą, parodiując Hitlera. Kilkanaście minut później szalikowcy z Halle wtargnęli na murawę i skopali piłkarza.

Co ciekawsze, to nie chuligani ponieśli konsekwencje, tylko czarnoskóry piłkarz. Prokuratura zastanawiała się, czy za hitlerowskie pozdrowienie nie postawić go przed sądem, a działacze sportowi z Halle twierdzili, że jest sam sobie winien, bo prowokował publiczność.

Natomiast Owomoyela postanowił neonazistom nie odpuszczać. Tym razem wsparł go niemiecki związek piłki nożnej. - Każdy mecz, podczas którego rasiści dadzą znać o sobie, to o jeden mecz za dużo - mówił szef związku Theo Zwanziger.

Piłkarz i związek zawiadomili prokuraturę o popełnieniu przestępstwa przez działaczy NPD. Zarzucono im zniesławienie Owomoyeli i nawoływanie do nienawiści rasowej. W zeszłym tygodniu policja wkroczyła do berlińskiej siedziby partii i zarekwirowała tysiące egzemplarzy folderu z feralnym zdjęciem na okładce.

- To zdjęcie nie przedstawia pana Owomoyeli, on nie może więc czuć się urażony. Owomoyela i związek cierpią na manię prześladowczą - odpierają zarzuty działacze NPD. Ciemnoskóry piłkarz chce teraz pozwać NPD do sądu za naruszenie dóbr osobistych i zażądać od partii odszkodowania.

A Niemcy spodziewają się kolejnych rasistowskich ekscesów na stadionach, podczas meczów rozpoczynających się w czerwcu mistrzostw świata. Neonaziści zapowiadają, że dadzą znać o sobie.
ŹRÓDŁO: GW
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Xavier Naidoo & Söhne Mannheims Group Strona Główna -> Freestyle Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
Strona 1 z 6

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
subMildev free theme by spleen & Programosy
Regulamin